Klątwa pierwszej strony i moje 3 inwestycyjne błędy
Hossa wybacza wiele błędów, szczególnie początkującym. Jednak w długim terminie trzeba się z nimi rozprawić, bo będą nas kosztować nieproporcjonalnie dużo.
W czasie giełdowej hossy jesteśmy z każdej strony bombardowani screenami rosnących wykresów, świecącymi się na zielono rachunkami maklerskimi i wszechobecnym optymizmem mediów. W takich warunkach trzeba z rynku korzystać, ale niech to nie uśpi naszej czujności. Wszyscy popełniamy błędy, ale są one po prostu dużo mniej widoczne w czasie, gdy rynki rosną.
3 błędy z moich początków
Nie byłbym sobą, gdybym nie sięgnął w tym temacie do własnych doświadczeń. O inwestycyjnych błędach napisano setki artykułów i pewnie sam mógłbym wymienić z marszu kilkadziesiąt małych błędów, które zrobiłem po drodze. Jednak w tym odcinku podcastu wybrałem 3 błędy, które kosztowały mnie najwięcej i których wyeliminowanie dało najlepsze efekty. Być może jeden z tych błędów Tobie też mocno przeszkadza w osiąganiu lepszych wyników.
Możesz też posłuchać odcinka przez Spotify lub Apple Podcasts.
Klątwa okładki
Na pewno kojarzysz sytuację, w której prezes spółki ląduje na pierwszej stronie Forbesa, Fortune czy innej biznesowej gazety a kilka tygodni później okazuje się, że spółka ma jakieś poważne problemy albo jest bardzo przeszacowana. Nie trzeba daleko szukać, w ostatnich latać okładki mieli Sam Bankman-Fried (król kryptowalut skazany na 25 lat) czy Elizabeth Holmes (startuperka-oszustka z wyrokiem 11 lat więzienia). Przez takie wpadki, inwestorzy upraszczają temat i są podejrzliwi wobec wszystkiego co pojawia się na pierwszych stronach. Przykładowo:
Prezes spółki na okładce? Sprzedajemy, na pewno coś się złego dzieje!
Prasa ogłasza hossę? Bańka! Trzeba ewakuować się z rynku!
Ja sam nie jestem fanem tak dużych uproszczeń, ale jest pewna istotna zależność, na którą moim zdaniem trzeba na rynku uważać. Jak zwykle, nie chodzi o trafianie idealnie w dołki i szczyty, ani konkretne spółki. Jednak gdy wyłapiemy pewien trend w mediach, może być on dla nas znakiem ostrzegawczym.
Media piszą o tym, co się klika/czyta (to zjawisko tylko się nasila). W czasie bessy odbiorcy pochłaniają media i zwiększa się klikalność materiałów. Gdy boimy się o nasze pieniądze, chcemy wiedzieć więcej - szukamy, czytamy, oglądamy. To spirala, która sama się napędza, bo najlepiej czytają się wtedy skrajnie złe scenariusze, jeszcze bardziej napędzające strach. Jeszcze w trakcie studiów zrobiłem badanie na polskiej prasie biznesowej w czasie trwania kryzysu finansowego 2008-2009. Przez cały okres bessy prasa wieszczyła koniec świata, a najgorsze scenariusze i wręcz kapitulację polskiej gospodarki na pierwszych stronach zobaczyliśmy… w lutym 2009. Dokładnie wtedy, gdy mieliśmy dołek bessy.
W drugą stronę działa to nieco inaczej - w hossie spółki wydają więcej na reklamę, chcą chwalić się wynikami i pojawiać na pierwszych stronach. Agencje PR-owe mają ręce pełne roboty, a newsem jest bardzo często obietnica jakiegoś przełomowego wynalazku, wizja poprawy zysków i bajońskie dywidendy, które na pewno wypłaci się w dalekiej przyszłości. Ten okres może trwać dłużej niż nam się wydaje, bo będzie przeplatany pojedynczymi negatywnymi wydarzeniami, decyzjami banków centralnych itp.
Moim zdaniem dużo łatwiej zacząć kupować tanie akcje w czasie, gdy w mediach panuje wszechobecny strach niż wyczuć moment przegrzania rynku w czasie hossy.
A dlaczego o tym piszę? To jedna z ostatnich okładek Parkietu, która wywołała podobną dyskusję na X (dawnym Twitterze).
Czy zgodnie z tym co napisałem, powinniśmy się jej bać? Moim zdaniem nie, bo to nie jest takie proste. Może gdybym widział w warszawskim metrze ludzi czytających ten numer Parkietu z wypiekami na twarzy, mógłbym się nieco martwić… ale moim zdaniem polski konsument jeszcze nie wie, że ma hossę nie tylko w USA, ale też na własnym, lokalnym rynku. Warto obserwować zależność pomiędzy tym co dzieje się na rynku a tym co opisywane jest w mediach, ale to nie jest zero-jedynkowa zależność.
Zaplanuj dobrze wakacje
Należę do tej grupy ludzi, którzy bardzo rzadko jeżdżą na wakacje w lipcu i sierpniu - tu wybieram kontrariańską metodę uciekania na urlop jesienią lub wiosną. W związku z tym, w wakacje korzystam z uroków mniejszego tłoku w mieście i staram się przygotować coś ciekawego w ramach moich projektów edukacyjnych. Mam już kilka pomysłów w głowie, ale niezależnie od tego co wybiorę, skorzystam z metody, którą omówiłem dwa late temu w jednym z podcastów. Warto do niej siegnąć, można zrobić ogromne rzeczy, jeśli dobrze zaplanuje się tych kilka letnich tygodni: